Apple

apple

 

Po pierwsze: Romeo i Goya. (Nie ma dla mnie nadziei…)

Po drugie: A jabłko jest optymalnie wieloznaczeniowe- erotyka, zdrada itd.

Po trzecie: Miles McMillan-następna wersja Kocura będzie pewnie łudząco do niego podobna, bo facet jest cudownie dziko-uroczy. Tumblr mania ciąg dalszy.

(PS)

A zdolności rysownicze idą w las… nie wspominając nawet o malarstwie… a plener coraz bliżej… Niech bogowie świata mają mnie w swojej opiece… xD

Fancy little town -7- Dr Jones

Krótko i zbyt późno, ale mój dostęp do komputera jest bardzo ograniczony. 😦

 

 

Nofret nakładając swój codzienny makijaż przy zabytkowym stoliczku usłyszała pukanie do drzwi.

– Tak, Sadie? -spytała głośno.

Młodziutka gosposia weszła do środka, zbliżyła do pracodawczyni i spuściła wzrok. Mimowolnie czuła się niezręcznie w towarzystwie tej kobiety. Kruczoczarne włosy Sadie tworzyły wyraźny kontrast z białą jak śnieg skórą. Wyglądała uroczo w uniformie.

– Śniadanie jest gotowe, proszę pani. Nofret uśmiechnęła się do niej.

– Dziękuję. Kiedy skończysz sprzątać w salonie możesz iść do siebie. Obiad i kolację zjem gdzie indziej.

Gosposia dygnęła z wdziękiem i wyszła. Pracodawczyni przez moment patrzyła za nią. Niesamowite jak ta dziewczyna poruszała biodrami. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Włosy płonące pomarańczem i czerwienią były oczywiście farbowane. Fioletowe soczewki zasłaniały naturalny, miodowy kolor jej tęczówek. Nos był mniejszy. Poddała go korekcie chirurgicznej za namową matki. Odcień skóry podkreśliła kremem z drobinami złota. Westchnęła ciężko. Matka miała zawsze ambicje zrobić z niej modelkę. Wszystko miało pomóc jej w karierze-od dziwnego, egipskiego imienia do zmian w jej fizyczności. Jej bunt przebiegał inaczej niż większości dziewczyn, bo zamiast iść na casting złożyła papiery na studia medyczne i zrobiła dwie specjalizacje.

Zatrudniono ją jednak w Fancy Town głównie ze względu na jej przyjemną dla oka powierzchowność, podobnie jak resztę tamtejszych lekarzy. Była ich raptem garstka. Szpital posiadał jedną karetkę w razie nagłych wypadków, na tyle małą żeby zmieściła się w wąskich uliczkach. Nie wyjeżdżała często, ale jeżeli już, to do przypadków w stylu próby samobójczej albo postrzału. Normalne wypadki stanowiły bardzo mały procent wezwań. Nie było tam ludzi naprawdę starych, ani zbyt wiele dzieci. Taka była specyfika dzielnicy. Oprócz standardowych oddziałów chorób wewnętrznych, chirurgii ogólnej, położnictwa i ginekologii, pediatrii oraz anestezjologii i intensywnej terapii, dobudowano jedno skrzydło z tyłu budynku specjalnie dla psychiatrii i psychologii, które formalnie nazwano kliniką. To co figurowało w papierach nie miało pokrycia ze stanem faktycznym. Nofret dostała od burmistrza widmowe stanowisko nadzorcy szpitalnego. Miała pilnować, żeby dane o pacjentach, szczególnie tych z problemami natury psychicznej nie wydostały się poza dzielnicę. Między innymi dane o jego jedynej córce, Imogen Salzberg, nazywanej przez jej znajomych Gen.

Nofret wstała i wyciągnęła z trzydrzwiowej szafy czarne, lejące spodnie, biało-czarny gorsetowy top i z szafki na buty żółte szpilki. Ubrała się, rzucając szlafrok niedbale na łóżko pod baldachimem i zeszła na półpiętro do jasnej jadalni, gdzie czekał na nią stół nakryty białym obrusem na którym zostały ustawione dwie patery z owocami i talerz ze świeżo przygotowanymi naleśnikami z sosem mandarynkowym, obok w koszyku bułeczki scones i na małym spodeczku masło oraz dżem truskawkowy. Obok jeszcze stała miseczka z gęstym jogurtem greckim.

Nofret szybko przywykła do luksusów. Mogła jeść to na co miała ochotę i kiedy miała ochotę. Nikt nie chodził za nią mamrocząc, żeby się zważyła. Miała normalne, kobiece kształty, z których w obecnej sytuacji była całkiem zadowolona.

Zjadła pożywne śniadanie i wyszła do pracy. Dojście do szpitala nie zajęło jej więcej niż kilka minut. Jej mieszkaniem była w końcu jedna z pobliskich kamienic, którą sama wybrała.

Poprzedniego dnia w klinice spotkała się z Eri i teraz nie była pewna, czy wszystko z nią w porządku. Eri Fujishima była córką japońskiego przedsiębiorcy. Jej problemy zaczęły się po tym, jak w wieku pięciu lat straciła w wypadku siostrę bliźniaczkę. Ostatnimi czasy miały miejsce wydarzenia, które spowodowały u niej kolejny wstrząs, mogący doprowadzić do nawrotu choroby, która stopniowa wyniszczała jej umysł, powodując problemy z odróżnianiem rzeczy i uczuć realnych, od tych urojonych. Jej przypadek była najtrudniejszym z tych, którymi w tym momencie zajmowała się Nofret. Istniał jednak jeszcze drugi powód troski młodej pani doktor o tę pacjentkę, a mianowicie specyficzna więź, która połączyła je od pierwszego spotkania. Bardzo intymna i niebezpieczna, wahająca się na granicy rozsądku i etyki, jednak zbyt uzależniająca by ją ignorować. Obcasy Fre wystukiwały równy rytm na betonowej podłodze, pokrytej cienką warstwą linoleum. Podskoczyła ze strachu, kiedy wchodząc do swojego gabinetu zza drzwi wyskoczył nie kto inny jak Gen Salzberg, śmiejąc się histerycznie jak psychopatka po obejrzeniu reakcji starszej kobiety.

– Niespodzianka, panno Jones!

Nofret poczuła jak jej serce, które nagle niemalże wyskoczyło z jej piersi, powoli wraca do regularnego rytmu i zamknęła za sobą drzwi.

– Ty mała kretynko!

Gen przestała nawet się uśmiechać i zrobiła smutną minę często słownie poniewieranej dziewczyny. Czarnoskóra tylko westchnęła i wywróciła oczami.

– Przestań z tym wzrokiem zbitego psa. Ten kit możesz wciskać ojcu, ale nie mnie. I popracuj trochę nad budowaniem atmosfery, bo na razie twoje aktorstwo nadal jest marne i często narażasz nas obie swoją amatorszczyzną.

Gen momentalnie zmieniała wyraz twarzy na oburzenie.

– Że niby jestem kiepska?!

– Tak. Cholernie kiepska. Nawet ta chuda pijawka Isadora lepiej udaje.

– Myślałam, że się przyjaźnicie.

– Bo tak jest. Co nie zmienia faktu, że jest chudą pijawką.

Obie kobiety parsknęły śmiechem w którym brak było jakiegokolwiek śladu rozbawienia.

– Powinnaś dogadać, się z tropicielem, bo będzie miał przez ciebie problemy.

– Powłóczę się po mieście jeszcze z dzień, a potem zobaczę.

– Gdzie się zatrzymałaś?

– Pomieszkuję tu i tam.

Nofret spojrzała na nią spode łba i ominęła, żeby usiąść w swoim skórzanym fotelu za biurkiem. Dopiero kiedy usiadła, a Imogen oparła się dłońmi o blat zadała pytanie, które powinno być pierwszym w ogóle.

– Czego ode mnie chcesz?

Dziewczyna uśmiechnęła się zawadiacko. Włosy miała związane w koński ogon, a długą grzywkę wyprostowaną, żeby tworzyła drapieżne pazurki z boku jej dziewczęcej twarzy. Nofret chcąc nie chcąc widziała jej biust, choć mały, z tej perspektywy niemalże wyskakiwał spod czarnej, obcisłej bluzki. Paznokcie dłoni pomalowane na krwistoczerwono, makijaż wampa i skóropodobne spodnie też upodabniały delikatną i słodką córkę Salzberga do drapieżnika jakim stawała się, kiedy uciekała ze złotej klatki, w której przyszło jej żyć.

– Chciałam cię trochę podręczyć…- Fre czekała na dalszą część odpowiedzi. – …I zaproponować wspólne wyjście do ”Poppy”.

– Nie. -reakcja był natychmiastowa.

– Organizują coś na kształt balu dzisiaj po północy- kontynuowała Gen ignorując odmowę.

– Idź sama.

– Nie mogę. Zaproszenia są dla par. Zresztą w twoim interesie jest żebym wróciła stamtąd cała i zdrowa.

– Dlaczego tak mnie wrabiasz, co? Wiesz, że nie mogę już się wycofać, po tym jak sama nie wiem ile razy dzwoniłaś do mnie, bo byłaś pijana, albo nie mogłaś wrócić do domu, bo wzięłaś ekstazy albo dręczył cię jakiś facet. Tak, jestem za ciebie odpowiedzialna, bo nie mogę zostawić cię na pastwę losu.

– Nie. Nie chcesz mnie zostawić, bo lubisz kiedy twoje kobiety są szalone.

Pani doktor nie miała żadnego kontrargumentu wobec tej wypowiedzi. Wpatrywało się tylko w twarz Imogen z lekko otwartymi ustami próbując wyczytać z niej jakiekolwiek konkretne emocje albo ślad fałszu. Wtedy zrozumiała dlaczego została zaszczycona osobistą wizytą zamiast rozmowy telefonicznej. Gen próbowała uwodzić ją na swój chory, aczkolwiek skuteczny sposób. Imogen podniosła się i znów uśmiechnęła triumfalnie.

– Zadzwonię kiedy będę pod twoja kamienicą. -stwierdziła, nie spodziewając się dalszych protestów i wyszła.

Nofret zauważyło, że jej biodra nie poruszają sie tak wdzięcznie jak u Sadie, bo dziewczyna założyła zwykłe trampki, żeby łatwiej było jej biegać i wspinać się , jeśli trzeba. Nie zdążyła nawet przeanalizować sytuacji, bo do gabinetu zapukała pielęgniarka z recepcji informując ją, że pierwszy pacjent już czeka. Sprytna małpka musiała usłyszeć, że się zbliża i zdążyła zabrać się w odpowiednim momencie. Posiadała wyjątkowy talent do przemieszczania się niczym duch, będąc widzianą tylko wtedy, gdy tego chciała.

Fre odrzuciła na ramię rozpuszczone, rude włosy i wzięła do ręki kartę pacjenta, spychając myśli o wizycie córki diabła na dalszy plan, zamiast tego biorąc się za pracę.

Chciała być maksymalnie profesjonalna we wszystkim co robi. Mężczyzna, którego przyjmowała teraz w gabinecie był tuż po pierwszej próbie samobójczej i nie potrzebował lekarza, który będzie rozmyślał o kobiecych biustach. Miał skórę jeszcze ciemniejszą niż ona i wielkie ciemne oczy jak u wiecznie czujnej sarny. Uroda raczej przeciętna, ale oczy tak przenikliwe, że kobieta miała wrażenie, że bez problemu mogłaby dostrzec przez nie duszę.

Po skończonej pracy czuła się tak przytłoczona cudzymi problemami, że całkowicie zapomniała o Imogen, dopóki siedząc w samej bieliźnie w swoim ulubionym fotelu, nie odebrała telefonu.

-Jesteś już gotowa?

Parę sekund jej mózg miał problemy z dopasowaniem głosu do konkretnej osoby i sytuacji. Kiedy w końcu udało mu się wszystko połączyć z ust Nofret wydobył się zbolały jęk.

– Czekaj, wejdź.

Rozłączyła się i zeszła na parter, żeby otworzyć. W drzwiach stała Gen cała w czerwieni od szminki na ustach, przez krwistoczerwoną sukienkę, aż do szpilek. Do tego na dłoniach miała czerwone, koronkowe rękawiczki i przydymione oczy, niczym drapieżnik. Włosy jakby niedbale spięte na karku. Westchnęła sugestywnie i uśmiechnęła się.

– Gorąco mi.

– Nie ma upałów. Chyba, że zdążyłaś już się napić, to by wszystko tłumaczyło.

– To chyba raczej dlatego, że jesteś prawie naga.

– Zapomniałam. –mruknęła ruda bezuczuciowo, ale całkiem szczerze.

Zostawiła Imogen przy drzwiach, licząc na jej wrodzoną inteligencję i poszła się ubrać, zatrzymując się jeszcze tylko na moment na schodach, żeby głośno spytać, czy są jakieś konkretne wytyczne co do stroju. Usłyszała w odpowiedzi, że po prostu adekwatnie do lokalu.

‘’Poppy’’ mieściło się praktycznie w podziemiach. Dosyć rozległych jak na klub. Wchodziło się do niego przez zaplecze miejscowego zegarmistrza. Zła sława tego miejsca wynikała z oczywistego faktu, że można tam było załatwić każdą sprawę, od narkotyków, podobno nawet do zlecenia morderstwa. Trzeba było tylko wiedzieć kogo szukać. Obowiązywał specyficzny dress code, który Nofret udało się tylko częściowo zgłębić. Wystarczająco, żeby wpasować się w tłum.

Wygrzebała z głębi szafy fioletową, przylegającą sukienkę z gołymi plecami i czarne szpilki z paseczkiem. Makijaż nie zajął jej więcej niż dziesięć minut. Zeszła na dół zastając Gen na czytaniu najbardziej sprośnej książki jaką znalazła opartą o ścianę obok schodów.

-Widzę, ze znalazłaś sobie ambitną literaturę.

Gen podniosła oczy i spojrzała na Nofret przez kilka sekund nie odzywając się słowem.

-Coś nie tak?

-Myślałam, że nie będziesz chciała rzucać się w oczy.

-Z tobą to i tak niemożliwe. Interpretuj mój strój jak chcesz, ale albo mi się wydaje, albo zaraz będziemy spóźnione.

Imogen uśmiechnęła się zawadiacko i podniosła łokieć  oferując pani doktor. Ruda objęła go z westchnieniem.

-Więc idziemy, księżniczko.

Niepokoiło ją, że zaczyna dobrze się czuć w towarzystwie kogoś tak niestabilnego emocjonalnie. Nabyta podejrzliwość wobec córki Salzberga niebezpiecznie słabła, a uroda, buntownicza natura i pierwiastek, charakterystycznej dla mężczyzn, pewności siebie wobec innych kobiet mocno oddziaływały na jej zmysły.

W drodze Imogen ciągle mówiła. O tym jak przyjemny jest wieczór, z kim ostatnio się spotkała i o tysiącu innych błahych spraw. Bredziła bez sensu, ale w tak czarujący sposób, że to nie miało żadnego znaczenia.

Kiedy zeszły do ‘’Poppy’’ Nofret nagle zawahała się czy podjęła dobrą decyzję. Wystrój nie zmienił się, ciągle był klasycznie piwniczny, z zimnymi murami i głębokimi niszami w których znajdowały się loże za grubymi, czarnymi zasłonami. Światło było zielonkawe i kojarzyło się jednoznacznie z barwą absyntu, a zza zasłon czerwone. Imogen nazywała je ze śmiechem burdelowym. Od razu podeszło do niej kilka podejrzanie wyglądających osób, które ruda widziała pierwszy raz w życiu. Tłum coraz bardziej się zagęszczał, a płynąca z ukrytych w mroku głośników muzyka przypominająca mieszaninę cold wave i metalu skutecznie potęgowała mroczną atmosferę.

No może z wyjątkiem jednego mężczyzny.

-Witam panią doktor!- przywitał ją entuzjastycznie Charlie. Zaskoczyła ją jego obecność w takim miejscu, ale trzeba przyznać, ze prezentował się świetnie w krwistoczerwonej marynarce i z czarnym eyelinerem. Gen objęła go w pasie i położyła dłoń na jego klatce piersiowej.

-Myślałam o tym co powiedziałaś i do niego zadzwoniłam. Będzie moim bodyguardem aż skończy się zabawa.

-To po cholerę mnie tu ciągnęłaś?- spytała na tyle głośno, żeby wyrazić swoją dezaprobatę i na tyle cicho, żeby nikt inny nie zwrócił uwagi.

-Zaprosiłam cię, prawda? Byłoby nieuprzejmie to odwołać- stwierdziła beztrosko dziewczyna i uwiesiła się teraz na jej ramieniu jak natrętny facet. Zanim starsza z kobiet zdążyła cokolwiek powiedzieć albo odepchnąć ją od siebie usłyszała słodki, aczkolwiek niepokojący szept.

-Będziesz moja. Jesteś moja. Wiem wszystko o wszystkich. I wiem o Eri.